Gdy tylko
wyszli po za mury Forum w Sewerynie wszystko pękło. Od milionów lat służył
Lucyferowi bez zarzutu, był na każde jego wezwanie, nigdy nie wykazał się
nieposłuszeństwem i teraz takie wynagrodzenie dostaje w zamian?
-Jak mogłeś?
Nawet nie spytałeś mnie o zdanie, ale chyba też mam coś do powiedzenia w tej
sprawie..- szarpnął Lucyfera za rękaw ,gdy ten chciał odejść- Wytłumacz się co
sobie wtedy myślałeś!
-Sewerynie,
jesteśmy dorośli od jakiś hym..- spojrzał się teatralnie w górę- miliardów lat,
więc wytłumaczmy sobie kilak spraw. Po pierwsze pomyśl ,ile możemy za tym
zyskać…
-Moim
kosztem?
-Po drugie- ciągnął
Lucyfer, jakby w ogóle tego nie dosłyszał.- nie mogłem im tego odpuścić, zbyt często odrzucam ich
propozycje.
-Skoro tak
często to robisz to dlaczego, nie mogłeś zrobić tego jeszcze raz? Mogę dać ci
teraz stu procentowe zapewnienie, że przegrasz, a raczej my przegramy. Powiedz,
po co narażaliśmy się na gniew Boga dla ciebie? Tylko po to, abyś później mu to
wszystko oddał, a z nas zrobił wiecznie potępionych. Zrozum, ja nie umiem
kochać, nigdy tego nie robiłem, a sama myśl życia z kimś, przeraża mnie. Rób co
chcesz, załatw mi jakiś poradnik jak kochać, ale to i tak nie wypali.
-Pomogę ci,
ale daj mi dojść do słowa. Nie mam ochoty kłócić się z tobą na ulicy. Uspokój
się i przyjdź do mnie za godzinę, wtedy pogadamy.
Odszedł. Tak po prostu sobie odszedł i zostawił wściekłego
Seweryna tuż przed drzwiami Forum. Seweryn wiedział, że musi jak najszybciej
stąd odejść, bo zaraz zjawią się tutaj tłumy, a on, nie wyszedłby z tego cało.
Wsiadł do swojego auta i głośno zatrzasnął drzwi, a potem jak w transie odjechał drogą, prowadzącą do jego domu. Po
niespełna 2 milach był na miejscu. Zatrzymał się przed dobrze znanym mu,
pomalowanym na żółto domem, o granatowych dachówkach. Bez problemu wniósł
podręczny bagaż do środka, a sam udał się do salonu. Nie wiedział, co zrobić z
sobą i swoimi myślami. Był wściekły, czuł jak tętno pulsowało mu w skroni, miał
ogromną ochotę uderzyć w cokolwiek. Najgorsza w tym wszystkim była dla niego
myśl, że nie ma na nic wpływu. Gdyby po prostu się zbuntował, niebo wzięłoby to
za poddanie się i bardzo szybko uznaliby to za swoją wygraną. Musi przynajmniej spróbować. Jednak, aż go
skręcało w środku, gdy tylko pomyślał o tych nijakich ludzkich dziewczynach. Zamachnął się i starożytna, chińska waza
wylądowała na drugiej ścianie. Zauważył, że po jego kłykciach spływają
pojedyncze kropelki krwi, a swoją drogę kończyły na kremowym perskim dywanie.
Nie przejmował się tym, bo jak zawsze po kilku sekundach, skóra zaczęła się
regenerować w przyśpieszonym tempie. Bardziej niepokoiła go myśl o drogi,
perski dywan i historyczną wazę, która powstała z pierwszych wyrobów porcelany.
Nie chciał jednak myśleć o tym teraz, szczególnie teraz.
Podszedł do ogromnego lustra wiszącego obok wyjść z salonu ,tuż
przy ogromnym, prostokątnym holu.
Przyjrzał się sobie, choć nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek
zdarzała mu się podoba sytuacja. Zwykle było to tylko zwykłe zerknięcie na
swoje odbicie , by sprawdzić czy fryzura dobrze mu się układa, lecz nie
dzisiaj. Stwierdził, że stoi przed nim wysoki mężczyzna, o przeciętnej budowie,
smukłej sylwetce, ale również nie był jak ci wszyscy chudzielcy chodzący po
ziemi, którymi gardził za ich… żeby nie powiedzieć brzydko, metroseksualizm,
którego objawy widział na co piątym chłopaku, którego mijał. Jednak wracając do
tematu, jak każdy diabeł był umięśniony, ale nie przesadnie. Jego twarz, jak na
istotę ponadludzka, była przystojna, twarde, stanowcze rysy szczęki,
zarysowane kości policzkowe, czarne
włosy, a dla ludzki jego źrenice nie były czerwone, tylko koloru mlecznej
czekolady. A co do charakteru, był inteligentny,
temu nikt nie mógł zaprzeczyć, przecież musiał wykazać się ciętą ripostą
czy też wdać w błyskotliwą pyskówkę
podczas targów o dusze, która mimo wszystko była jego codziennym obowiązkiem.
Był równie uparty, a co za tym szło, miał większe ambicje niż jakikolwiek, inny
diabeł. Dlatego, właśnie nie mógł odpuścić sobie już na samym początku tego
zakładu. Według ludzkich standardów wyglądał na jakieś 18-20 lat, jednak bez
problemu mógłby ujść za ucznia uczęszczającego do ostatniej klasy amerykańskiego
high school. Był jednak zasmucony tą myślą, a przynajmniej rozczarowany.
Wiedział, że mógł liczyć tylko na dziewczyny, ich w tym wieku nie da nazwać się
kobietami, w jego podobnym wieku. Miał
to również jedną dobrą stronę, im młodsze tym naiwniejsze, więc nie powinno być
problemów ze złapaniem którejś na haczyk.
Spojrzał na swój zegarek na ręce,
miał jeszcze około 20 minut, jednak nie miał ochoty siedzieć w domu zamknięty
ze swoimi problemami w czterech ścianach. Wyszedł pośpiesznie na zewnątrz,
trzaskając drzwiami i wsiadł do swojego drugiego auta , czarnego volvo.
Postanowił przejechać się po okolicy, możliwie ostatni raz przez następne 3 miesiące. Objechał naokoło
najbliższe budowle i atrakcje. Długo się powstrzymywał, aby włączyć mocniejszy
bieg i jak najszybciej udać się do pałacu Lucyfera. Gdy zobaczył majaczące w
oddali szczyty wierzy pałacu , skończyła się jego cierpliwość, nie patrząc na
zegarek pojechał prosto do niego . Zatrzymał
się na ogromnym parkingu, na którym połowa aut była władcy piekieł. Co jak co,
ale diabły czują silną potrzebę posiadania, dlatego prawie każdy obywatel, obok
swojego domu miał własny parking, na którym stało około 10 samochodów
należących tylko do niego.
Wysiadł z auta i poszedł w stronę drzwi frotowych, w których
stała dwójka ochroniarzy. Spojrzał się w górę. Przed nim stała ogromna willa,
którą Lucyfer kazał nazywać pałacem, choć wiele się nie mylił. Budowla była
bardziej wysoka niż szeroka, po jej bokach stały dwie wierze, w których oknach
znajdowały się szklane mozaiki. Wszystko było w tonacji szarości i czerwieni.
Wejście do pałacu, nie licząc ochroniarzy, stroiła wielka, szklana rozeta,
która znajdowała się w samym środku monstrualnych
drzwi, do których wlaśnie podszedł Seweryn.
-Do kogo
przyszedłeś ?-spytał jeden z gorylowatych ochroniarzy.
-Do
Lucyfera. Miałem się z nim spotkać, tak się ze mną umówił.
-A jak się
nazywasz?- spytał się drugi.
-Seweryn I .
-Mamy zakaz
wpuszczania cie.- warknął obojętnie jeden z nich.
-Słucham ?!
– Seweryn nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- Lucyfer,
po powrocie ze zgromadzenia, wydal nam taki rozkaz
Seweryn odszedł na kilka kroków
dalej i zaczął kląć na Lucyfera pod nosem. To nie było możliwe, nie miał teraz
nawet do kogo isć. Uważał Lucyfera za najlepszego i jednego przyjaciela, a
teraz został sam na lodzie. Zaczął powoli się oddalać, bezskutecznie próbując
powstrzymać wściekłość. Czuł jakby wszystko
w nim powoli się rozpadało na kawałki,
poczuł nieznane mu do tej pory skurcze w żołądku, żółć w gardle i niekontrolowane, szybsze oddychanie.
Zawładnęły nim jakieś nieznane mu do tej pory emocje i reakcje. On czuł. Po raz
pierwszy do kilkumilionów lat. To co czuł w domu, było niczym w porównaniu do
tego, co jest teraz. Nagle zrozumiał jaki był cel Lucyfer, by go nie wpuścić,
chciał aby uwierzył, że uśpione w nim
emocje mogą się obudzić, na wskutek jakiegoś mocnego bodźca. Już chyba wiedział
co robić. Nie miał ochoty sprzeczać się z ochroniarzami, więc obojętnym krokiem
wrócił do auta, a gdy otwierał drzwi usłyszał za sobą krzyk.
-Hej,
poczekaj. – krzyczał do niego jeden ze strażników- Całkowicie zapomniałem, mam
list dla ciebie od Lucyfera. –Podszedł do niego, podał mu białą kopertę, a
Seweryn odszedł do samochodu, nie zaszczycając strażników, choćby spojrzeniem.
Otworzył kopertę dopiero w domu, gdy
nastał późny wieczór, a na dworze było już całkowicie ciemno. List nie był długi,
ale przydatny, bo upewnił Seweryna w jego przypuszczeniach.
„Sewerynie, wiem, ze teraz
uważasz mnie za największego dupka, ale uwierz mi, że to było jak najbardziej
konieczne. Zapewne poczułeś na mnie złość, co jest dla nas malutkim kroczkiem w
stronę odblokowania w tobie miłosci i już chyba wiesz co musisz robic. Jutro o
równej 9 rano brama będzie otwarta, w tym samym miejscu co dzisiaj, nie spóznij
się. Brama prowadzi na Manhattan, tam będziesz miał mieszkanie na Upper West
Side w tym mieszkaniu gdzie zatrzymałeś
w 1998 roku. Powodzenia, wpadnę kiedyś na herbatkę.
PS Potem masz już wolna wole rób co
chcesz, gdzie chcesz i z kim chcesz, skorzystaj z życia„
Lucyfer
Seweryn aż za dobrze wiedział, co
musi zrobić. Musi udać się na ziemie i sprowokować jakąś dziewczynę, aby
włączyła w nim miłość, nie było innego wyjścia, jeśli chciał wygrać ten zakład,
a chciał. Nieświadomie zaczął myśleć kim będzie dziewczyna, która będzie razem
z nim dzieliła życie. Nie miał wielkich oczekiwań, wystarczyłoby aby była
błyskotliwa, pomysłowa, o nieprzeciętnej urodzie, taka aby nigdy go nie
znudziła sobą. Czy w ogólne istnieje taki ideał? Seweryn miał co do tego
poważne wątpliwości. Ludzie nie są nawet w połowie tak idealni jak my,
pomyślał, jednak może właśnie to nie
pozwoli wedrzeć się nudzie w nasz związek, bo ideały z czasem stają się
standardem, a standard jest , hym…standardowy. Seweryn już od dawna zastanawiał
się, jakby to było dążyć do czegoś czego nie da się osiągnąć w 100%, a on
dostał to od razu. Jak to jest dążyć do
czegokolwiek. On nigdy nie miał żadnych celów, a przynajmniej nie takich
ambitnych, jak ludzie, którzy choć wiedzą, że nie osiągną tego to i tak w to
wchodzą. Fajnie by było czuć, ale to już nie długo, pomyślał.
Miał niespełna 9 godzin do wyjazdu,
postanowił się spakować i zdrzemnąć choć chwilę, po raz ostatni w swoim łóżku.
Udał się do garderoby, ale nie wziął z niej żadnych ubrań, tylko wyciągnął z
komody swój portfel, posiadający trochę gotówki w dolarach, euro, złotych ,
funtach oraz złotą kartę kredytową. Uznał, że nie będzie zabierał ze sobą
kawałków piekle i piekielnych firm ubraniowych, wszystko nowe kupi na ziemi,
aby choć w pewnym stopniu się dostosować do otaczających go sklepów i galerii
handlowych. Wiedział, że zapewne spędzi w nich połowę tych 3 miesięcy jak
typowy, przeciętny, nijaki nastolatek jak każdy inny.
Zmęczony jak jeszcze nigdy, wziął
długi, gorący prysznic, po czym zasnął jak dziecko.
Obudził się
w pół do 9, niemiał ochoty na śniadanie w domu, miał nadzieje, że uda mu się
wbić na jakiś brunch na Upper East Side, pod fałszywym nazwiskiem jakiegoś
faceta, który uważa się za milionera, a jego nazwisko wisi przy szyldach fili
jakiś tanich hoteli. Nie chciał rzucać się w oczu. Wrzucił na siebie ciemne
jeansy, biały t-shirt z dekoltem w serek i skórzaną, czarną kurtkę. Może się
wydawać, że wyglądał niechlujnie jak na nastolatka kręcącego się o ulicach
Manhattanu, ale nie, ubranie przy jego urodzie były niezauważalne, ludzie
mogliby uznać go za syna bogatego przedsiębiorcy, który się buntuje, ale
wyznaje własną modę.
Wsiadł do swojego czarnego volvo,
które było jego ulubionym autem i ruszył w stronę bramy. Po drodze rozmyślał co
z sobą zrobi, gdzie pójdzie. W końcu
podjął decyzje, najbardziej dla niego korzystną, uda się do miejsca gdzie w
niektórych oknach się kraty, władze trzymają twoje dane osobowy (nie ważne, że
są fałszywa), gdzie ludzie oceniają cię na podstawie opinii, miejsca w którym kręci
się pełno infantylnych mięśniaków i wieszaków na ubrania, oraz w którym ludzie
wymagają od ciebie tego co jest
awykonalne, ma zamiar iść do ogólniaka. Zaśmiał się i przejechał bez bramę.
Hej, tak jak
obiecałam, że rozdziały będą się pojawiać co dwa tygodnie w soboty czy
niedziele, to wyrobiłam się w czasie.
Chciałam was przede wszystkim przeprosić za ten rozdział, ostatnio nie mam weny
oraz czasu, a w dodatku ciężko jest mi pisać z perspektywy mężczyzny xd, po raz
pierwszy to robię, ale było to koniecznego do tego opowiadania. Mam nadzieje,
że to rozumiecie i dacie mi troszke czasu aby się rozkręcić. Dzięki za
wszystkie komentarze, mimo wszystko dały mi kopa. Chce jeszcze przeprosić za
błędy, usunęłam te największe, ale nie miałam czasu poprawiać tych mniejszych.
Rozdział skończyłam przed chwilą, więc jeszcze ciepły :D Dziękuję wam
wszystkim, gdyby nie wy, dawno przestałabym pisać :**