czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 1 "Złego diabli nie biorą "



Gdy tylko wyszli po za mury Forum w Sewerynie wszystko pękło. Od milionów lat służył Lucyferowi bez zarzutu, był na każde jego wezwanie, nigdy nie wykazał się nieposłuszeństwem i teraz takie wynagrodzenie dostaje w zamian?
-Jak mogłeś? Nawet nie spytałeś mnie o zdanie, ale chyba też mam coś do powiedzenia w tej sprawie..- szarpnął Lucyfera za rękaw ,gdy ten chciał odejść- Wytłumacz się co sobie wtedy myślałeś!
-Sewerynie, jesteśmy dorośli od jakiś hym..- spojrzał się teatralnie w górę- miliardów lat, więc wytłumaczmy sobie kilak spraw. Po pierwsze pomyśl ,ile możemy za tym zyskać…
-Moim kosztem?
-Po drugie- ciągnął Lucyfer, jakby w ogóle tego nie dosłyszał.- nie mogłem im  tego odpuścić, zbyt często odrzucam ich propozycje.
-Skoro tak często to robisz to dlaczego, nie mogłeś zrobić tego jeszcze raz? Mogę dać ci teraz stu procentowe zapewnienie, że przegrasz, a raczej my przegramy. Powiedz, po co narażaliśmy się na gniew Boga dla ciebie? Tylko po to, abyś później mu to wszystko oddał, a z nas zrobił wiecznie potępionych. Zrozum, ja nie umiem kochać, nigdy tego nie robiłem, a sama myśl życia z kimś, przeraża mnie. Rób co chcesz, załatw mi jakiś poradnik jak kochać, ale to i tak nie wypali.
-Pomogę ci, ale daj mi dojść do słowa. Nie mam ochoty kłócić się z tobą na ulicy. Uspokój się i przyjdź do mnie za godzinę, wtedy pogadamy.
Odszedł. Tak po prostu sobie odszedł i zostawił wściekłego Seweryna tuż przed drzwiami Forum. Seweryn wiedział, że musi jak najszybciej stąd odejść, bo zaraz zjawią się tutaj tłumy, a on, nie wyszedłby z tego cało. Wsiadł do swojego auta i głośno zatrzasnął drzwi, a potem jak w transie  odjechał drogą, prowadzącą do jego domu. Po niespełna 2 milach był na miejscu. Zatrzymał się przed dobrze znanym mu, pomalowanym na żółto domem, o granatowych dachówkach. Bez problemu wniósł podręczny bagaż do środka, a sam udał się do salonu. Nie wiedział, co zrobić z sobą i swoimi myślami. Był wściekły, czuł jak tętno pulsowało mu w skroni, miał ogromną ochotę uderzyć w cokolwiek. Najgorsza w tym wszystkim była dla niego myśl, że nie ma na nic wpływu. Gdyby po prostu się zbuntował, niebo wzięłoby to za poddanie się i bardzo szybko uznaliby to za swoją wygraną.  Musi przynajmniej spróbować. Jednak, aż go skręcało w środku, gdy tylko pomyślał o tych nijakich ludzkich dziewczynach.  Zamachnął się i starożytna, chińska waza wylądowała na drugiej ścianie. Zauważył, że po jego kłykciach spływają pojedyncze kropelki krwi, a swoją drogę kończyły na kremowym perskim dywanie. Nie przejmował się tym, bo jak zawsze po kilku sekundach, skóra zaczęła się regenerować w przyśpieszonym tempie. Bardziej niepokoiła go myśl o drogi, perski dywan i historyczną wazę, która powstała z pierwszych wyrobów porcelany. Nie chciał jednak myśleć o tym teraz, szczególnie teraz.
Podszedł do ogromnego lustra wiszącego obok wyjść z salonu ,tuż przy ogromnym, prostokątnym holu.  Przyjrzał się sobie, choć nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek zdarzała mu się podoba sytuacja. Zwykle było to tylko zwykłe zerknięcie na swoje odbicie , by sprawdzić czy fryzura dobrze mu się układa, lecz nie dzisiaj. Stwierdził, że stoi przed nim wysoki mężczyzna, o przeciętnej budowie, smukłej sylwetce, ale również nie był jak ci wszyscy chudzielcy chodzący po ziemi, którymi gardził za ich… żeby nie powiedzieć brzydko, metroseksualizm, którego objawy widział na co piątym chłopaku, którego mijał. Jednak wracając do tematu, jak każdy diabeł był umięśniony, ale nie przesadnie. Jego twarz, jak na istotę ponadludzka, była przystojna, twarde, stanowcze rysy szczęki, zarysowane  kości policzkowe, czarne włosy, a dla ludzki jego źrenice nie były czerwone, tylko koloru mlecznej czekolady.  A co do charakteru, był inteligentny, temu nikt nie mógł zaprzeczyć, przecież musiał wykazać się ciętą ripostą czy  też wdać w błyskotliwą pyskówkę podczas targów o dusze, która mimo wszystko była jego codziennym obowiązkiem. Był równie uparty, a co za tym szło, miał większe ambicje niż jakikolwiek, inny diabeł. Dlatego, właśnie nie mógł odpuścić sobie już na samym początku tego zakładu. Według ludzkich standardów wyglądał na jakieś 18-20 lat, jednak bez problemu mógłby ujść za ucznia uczęszczającego do ostatniej klasy amerykańskiego high school. Był jednak zasmucony tą myślą, a przynajmniej rozczarowany. Wiedział, że mógł liczyć tylko na dziewczyny, ich w tym wieku nie da nazwać się kobietami,  w jego podobnym wieku. Miał to również jedną dobrą stronę, im młodsze tym naiwniejsze, więc nie powinno być problemów ze złapaniem którejś na haczyk.
            Spojrzał na swój zegarek na ręce, miał jeszcze około 20 minut, jednak nie miał ochoty siedzieć w domu zamknięty ze swoimi problemami w czterech ścianach. Wyszedł pośpiesznie na zewnątrz, trzaskając drzwiami i wsiadł do swojego drugiego auta , czarnego volvo. Postanowił przejechać się po okolicy, możliwie ostatni raz przez  następne 3 miesiące. Objechał naokoło najbliższe budowle i atrakcje. Długo się powstrzymywał, aby włączyć mocniejszy bieg i jak najszybciej udać się do pałacu Lucyfera. Gdy zobaczył majaczące w oddali szczyty wierzy pałacu , skończyła się jego cierpliwość, nie patrząc na zegarek pojechał prosto do niego .  Zatrzymał się na ogromnym parkingu, na którym połowa aut była władcy piekieł. Co jak co, ale diabły czują silną potrzebę posiadania, dlatego prawie każdy obywatel, obok swojego domu miał własny parking, na którym stało około 10 samochodów należących tylko do niego.
Wysiadł z auta i poszedł w stronę drzwi frotowych, w których stała dwójka ochroniarzy. Spojrzał się w górę. Przed nim stała ogromna willa, którą Lucyfer kazał nazywać pałacem, choć wiele się nie mylił. Budowla była bardziej wysoka niż szeroka, po jej bokach stały dwie wierze, w których oknach znajdowały się szklane mozaiki. Wszystko było w tonacji szarości i czerwieni. Wejście do pałacu, nie licząc ochroniarzy, stroiła wielka, szklana rozeta, która  znajdowała się w samym środku monstrualnych drzwi, do których wlaśnie podszedł Seweryn.
-Do kogo przyszedłeś ?-spytał jeden z gorylowatych ochroniarzy.
-Do Lucyfera. Miałem się z nim spotkać, tak się ze mną umówił.
-A jak się nazywasz?- spytał się drugi.
-Seweryn I .
-Mamy zakaz wpuszczania cie.- warknął obojętnie jeden z nich.
-Słucham ?! – Seweryn nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- Lucyfer, po powrocie ze zgromadzenia, wydal nam taki rozkaz
            Seweryn odszedł na kilka kroków dalej i zaczął kląć na Lucyfera pod nosem. To nie było możliwe, nie miał teraz nawet do kogo isć. Uważał Lucyfera za najlepszego i jednego przyjaciela, a teraz został sam na lodzie. Zaczął powoli się oddalać, bezskutecznie próbując powstrzymać wściekłość. Czuł jakby  wszystko w nim powoli się rozpadało na kawałki,  poczuł nieznane mu do tej pory skurcze w żołądku, żółć w gardle  i niekontrolowane, szybsze oddychanie. Zawładnęły nim jakieś nieznane mu do tej pory emocje i reakcje. On czuł. Po raz pierwszy do kilkumilionów lat. To co czuł w domu, było niczym w porównaniu do tego, co jest teraz. Nagle zrozumiał jaki był cel Lucyfer, by go nie wpuścić, chciał aby  uwierzył, że uśpione w nim emocje mogą się obudzić, na wskutek jakiegoś mocnego bodźca. Już chyba wiedział co robić. Nie miał ochoty sprzeczać się z ochroniarzami, więc obojętnym krokiem wrócił do auta, a gdy otwierał drzwi usłyszał za sobą krzyk.
-Hej, poczekaj. – krzyczał do niego jeden ze strażników- Całkowicie zapomniałem, mam list dla ciebie od Lucyfera. –Podszedł do niego, podał mu białą kopertę, a Seweryn odszedł do samochodu, nie zaszczycając strażników, choćby spojrzeniem.
            Otworzył kopertę dopiero w domu, gdy nastał późny wieczór, a na dworze było już całkowicie ciemno. List nie był długi, ale przydatny, bo upewnił Seweryna w jego przypuszczeniach.
                        „Sewerynie, wiem, ze  teraz uważasz mnie za największego dupka, ale uwierz mi, że to było jak najbardziej konieczne. Zapewne poczułeś na mnie złość, co jest dla nas malutkim kroczkiem w stronę odblokowania w tobie miłosci i już chyba wiesz co musisz robic. Jutro o równej 9 rano brama będzie otwarta, w tym samym miejscu co dzisiaj, nie spóznij się. Brama prowadzi na Manhattan, tam będziesz miał mieszkanie na Upper West Side w tym mieszkaniu gdzie zatrzymałeś  w 1998 roku. Powodzenia, wpadnę kiedyś na herbatkę.
PS Potem masz już wolna wole rób co chcesz, gdzie chcesz i z kim chcesz, skorzystaj z życia„
                                                                                                                     Lucyfer
            Seweryn aż za dobrze wiedział, co musi zrobić. Musi udać się na ziemie i sprowokować jakąś dziewczynę, aby włączyła w nim miłość, nie było innego wyjścia, jeśli chciał wygrać ten zakład, a chciał. Nieświadomie zaczął myśleć kim będzie dziewczyna, która będzie razem z nim dzieliła życie. Nie miał wielkich oczekiwań, wystarczyłoby aby była błyskotliwa, pomysłowa, o nieprzeciętnej urodzie, taka aby nigdy go nie znudziła sobą. Czy w ogólne istnieje taki ideał? Seweryn miał co do tego poważne wątpliwości. Ludzie nie są nawet w połowie tak idealni jak my, pomyślał, jednak może właśnie  to nie pozwoli wedrzeć się nudzie w nasz związek, bo ideały z czasem stają się standardem, a standard jest , hym…standardowy. Seweryn już od dawna zastanawiał się, jakby to było dążyć do czegoś czego nie da się osiągnąć w 100%, a on dostał to od razu.  Jak to jest dążyć do czegokolwiek. On nigdy nie miał żadnych celów, a przynajmniej nie takich ambitnych, jak ludzie, którzy choć wiedzą, że nie osiągną tego to i tak w to wchodzą. Fajnie by było czuć, ale to już nie długo, pomyślał.
            Miał niespełna 9 godzin do wyjazdu, postanowił się spakować i zdrzemnąć choć chwilę, po raz ostatni w swoim łóżku. Udał się do garderoby, ale nie wziął z niej żadnych ubrań, tylko wyciągnął z komody swój portfel, posiadający trochę gotówki w dolarach, euro, złotych , funtach oraz złotą kartę kredytową. Uznał, że nie będzie zabierał ze sobą kawałków piekle i piekielnych firm ubraniowych, wszystko nowe kupi na ziemi, aby choć w pewnym stopniu się dostosować do otaczających go sklepów i galerii handlowych. Wiedział, że zapewne spędzi w nich połowę tych 3 miesięcy jak typowy, przeciętny, nijaki nastolatek jak każdy inny.
            Zmęczony jak jeszcze nigdy, wziął długi, gorący prysznic, po czym zasnął jak dziecko.
Obudził się w pół do 9, niemiał ochoty na śniadanie w domu, miał nadzieje, że uda mu się wbić na jakiś brunch na Upper East Side, pod fałszywym nazwiskiem jakiegoś faceta, który uważa się za milionera, a jego nazwisko wisi przy szyldach fili jakiś tanich hoteli. Nie chciał rzucać się w oczu. Wrzucił na siebie ciemne jeansy, biały t-shirt z dekoltem w serek i skórzaną, czarną kurtkę. Może się wydawać, że wyglądał niechlujnie jak na nastolatka kręcącego się o ulicach Manhattanu, ale nie, ubranie przy jego urodzie były niezauważalne, ludzie mogliby uznać go za syna bogatego przedsiębiorcy, który się buntuje, ale wyznaje własną modę.
            Wsiadł do swojego czarnego volvo, które było jego ulubionym autem i ruszył w stronę bramy. Po drodze rozmyślał co z sobą zrobi, gdzie pójdzie.  W końcu podjął decyzje, najbardziej dla niego korzystną, uda się do miejsca gdzie w niektórych oknach się kraty, władze trzymają twoje dane osobowy (nie ważne, że są fałszywa), gdzie ludzie oceniają cię na podstawie opinii, miejsca w którym kręci się pełno infantylnych mięśniaków i wieszaków na ubrania, oraz w którym ludzie wymagają  od ciebie tego co jest awykonalne, ma zamiar iść do ogólniaka. Zaśmiał się i przejechał bez bramę.

Hej, tak jak obiecałam, że rozdziały będą się pojawiać co dwa tygodnie w soboty czy niedziele, to  wyrobiłam się w czasie. Chciałam was przede wszystkim przeprosić za ten rozdział, ostatnio nie mam weny oraz czasu, a w dodatku ciężko jest mi pisać z perspektywy mężczyzny xd, po raz pierwszy to robię, ale było to koniecznego do tego opowiadania. Mam nadzieje, że to rozumiecie i dacie mi troszke czasu aby się rozkręcić. Dzięki za wszystkie komentarze, mimo wszystko dały mi kopa. Chce jeszcze przeprosić za błędy, usunęłam te największe, ale nie miałam czasu poprawiać tych mniejszych. Rozdział skończyłam przed chwilą, więc jeszcze ciepły :D Dziękuję wam wszystkim, gdyby nie wy, dawno przestałabym pisać :**