czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 1 "Złego diabli nie biorą "



Gdy tylko wyszli po za mury Forum w Sewerynie wszystko pękło. Od milionów lat służył Lucyferowi bez zarzutu, był na każde jego wezwanie, nigdy nie wykazał się nieposłuszeństwem i teraz takie wynagrodzenie dostaje w zamian?
-Jak mogłeś? Nawet nie spytałeś mnie o zdanie, ale chyba też mam coś do powiedzenia w tej sprawie..- szarpnął Lucyfera za rękaw ,gdy ten chciał odejść- Wytłumacz się co sobie wtedy myślałeś!
-Sewerynie, jesteśmy dorośli od jakiś hym..- spojrzał się teatralnie w górę- miliardów lat, więc wytłumaczmy sobie kilak spraw. Po pierwsze pomyśl ,ile możemy za tym zyskać…
-Moim kosztem?
-Po drugie- ciągnął Lucyfer, jakby w ogóle tego nie dosłyszał.- nie mogłem im  tego odpuścić, zbyt często odrzucam ich propozycje.
-Skoro tak często to robisz to dlaczego, nie mogłeś zrobić tego jeszcze raz? Mogę dać ci teraz stu procentowe zapewnienie, że przegrasz, a raczej my przegramy. Powiedz, po co narażaliśmy się na gniew Boga dla ciebie? Tylko po to, abyś później mu to wszystko oddał, a z nas zrobił wiecznie potępionych. Zrozum, ja nie umiem kochać, nigdy tego nie robiłem, a sama myśl życia z kimś, przeraża mnie. Rób co chcesz, załatw mi jakiś poradnik jak kochać, ale to i tak nie wypali.
-Pomogę ci, ale daj mi dojść do słowa. Nie mam ochoty kłócić się z tobą na ulicy. Uspokój się i przyjdź do mnie za godzinę, wtedy pogadamy.
Odszedł. Tak po prostu sobie odszedł i zostawił wściekłego Seweryna tuż przed drzwiami Forum. Seweryn wiedział, że musi jak najszybciej stąd odejść, bo zaraz zjawią się tutaj tłumy, a on, nie wyszedłby z tego cało. Wsiadł do swojego auta i głośno zatrzasnął drzwi, a potem jak w transie  odjechał drogą, prowadzącą do jego domu. Po niespełna 2 milach był na miejscu. Zatrzymał się przed dobrze znanym mu, pomalowanym na żółto domem, o granatowych dachówkach. Bez problemu wniósł podręczny bagaż do środka, a sam udał się do salonu. Nie wiedział, co zrobić z sobą i swoimi myślami. Był wściekły, czuł jak tętno pulsowało mu w skroni, miał ogromną ochotę uderzyć w cokolwiek. Najgorsza w tym wszystkim była dla niego myśl, że nie ma na nic wpływu. Gdyby po prostu się zbuntował, niebo wzięłoby to za poddanie się i bardzo szybko uznaliby to za swoją wygraną.  Musi przynajmniej spróbować. Jednak, aż go skręcało w środku, gdy tylko pomyślał o tych nijakich ludzkich dziewczynach.  Zamachnął się i starożytna, chińska waza wylądowała na drugiej ścianie. Zauważył, że po jego kłykciach spływają pojedyncze kropelki krwi, a swoją drogę kończyły na kremowym perskim dywanie. Nie przejmował się tym, bo jak zawsze po kilku sekundach, skóra zaczęła się regenerować w przyśpieszonym tempie. Bardziej niepokoiła go myśl o drogi, perski dywan i historyczną wazę, która powstała z pierwszych wyrobów porcelany. Nie chciał jednak myśleć o tym teraz, szczególnie teraz.
Podszedł do ogromnego lustra wiszącego obok wyjść z salonu ,tuż przy ogromnym, prostokątnym holu.  Przyjrzał się sobie, choć nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek zdarzała mu się podoba sytuacja. Zwykle było to tylko zwykłe zerknięcie na swoje odbicie , by sprawdzić czy fryzura dobrze mu się układa, lecz nie dzisiaj. Stwierdził, że stoi przed nim wysoki mężczyzna, o przeciętnej budowie, smukłej sylwetce, ale również nie był jak ci wszyscy chudzielcy chodzący po ziemi, którymi gardził za ich… żeby nie powiedzieć brzydko, metroseksualizm, którego objawy widział na co piątym chłopaku, którego mijał. Jednak wracając do tematu, jak każdy diabeł był umięśniony, ale nie przesadnie. Jego twarz, jak na istotę ponadludzka, była przystojna, twarde, stanowcze rysy szczęki, zarysowane  kości policzkowe, czarne włosy, a dla ludzki jego źrenice nie były czerwone, tylko koloru mlecznej czekolady.  A co do charakteru, był inteligentny, temu nikt nie mógł zaprzeczyć, przecież musiał wykazać się ciętą ripostą czy  też wdać w błyskotliwą pyskówkę podczas targów o dusze, która mimo wszystko była jego codziennym obowiązkiem. Był równie uparty, a co za tym szło, miał większe ambicje niż jakikolwiek, inny diabeł. Dlatego, właśnie nie mógł odpuścić sobie już na samym początku tego zakładu. Według ludzkich standardów wyglądał na jakieś 18-20 lat, jednak bez problemu mógłby ujść za ucznia uczęszczającego do ostatniej klasy amerykańskiego high school. Był jednak zasmucony tą myślą, a przynajmniej rozczarowany. Wiedział, że mógł liczyć tylko na dziewczyny, ich w tym wieku nie da nazwać się kobietami,  w jego podobnym wieku. Miał to również jedną dobrą stronę, im młodsze tym naiwniejsze, więc nie powinno być problemów ze złapaniem którejś na haczyk.
            Spojrzał na swój zegarek na ręce, miał jeszcze około 20 minut, jednak nie miał ochoty siedzieć w domu zamknięty ze swoimi problemami w czterech ścianach. Wyszedł pośpiesznie na zewnątrz, trzaskając drzwiami i wsiadł do swojego drugiego auta , czarnego volvo. Postanowił przejechać się po okolicy, możliwie ostatni raz przez  następne 3 miesiące. Objechał naokoło najbliższe budowle i atrakcje. Długo się powstrzymywał, aby włączyć mocniejszy bieg i jak najszybciej udać się do pałacu Lucyfera. Gdy zobaczył majaczące w oddali szczyty wierzy pałacu , skończyła się jego cierpliwość, nie patrząc na zegarek pojechał prosto do niego .  Zatrzymał się na ogromnym parkingu, na którym połowa aut była władcy piekieł. Co jak co, ale diabły czują silną potrzebę posiadania, dlatego prawie każdy obywatel, obok swojego domu miał własny parking, na którym stało około 10 samochodów należących tylko do niego.
Wysiadł z auta i poszedł w stronę drzwi frotowych, w których stała dwójka ochroniarzy. Spojrzał się w górę. Przed nim stała ogromna willa, którą Lucyfer kazał nazywać pałacem, choć wiele się nie mylił. Budowla była bardziej wysoka niż szeroka, po jej bokach stały dwie wierze, w których oknach znajdowały się szklane mozaiki. Wszystko było w tonacji szarości i czerwieni. Wejście do pałacu, nie licząc ochroniarzy, stroiła wielka, szklana rozeta, która  znajdowała się w samym środku monstrualnych drzwi, do których wlaśnie podszedł Seweryn.
-Do kogo przyszedłeś ?-spytał jeden z gorylowatych ochroniarzy.
-Do Lucyfera. Miałem się z nim spotkać, tak się ze mną umówił.
-A jak się nazywasz?- spytał się drugi.
-Seweryn I .
-Mamy zakaz wpuszczania cie.- warknął obojętnie jeden z nich.
-Słucham ?! – Seweryn nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- Lucyfer, po powrocie ze zgromadzenia, wydal nam taki rozkaz
            Seweryn odszedł na kilka kroków dalej i zaczął kląć na Lucyfera pod nosem. To nie było możliwe, nie miał teraz nawet do kogo isć. Uważał Lucyfera za najlepszego i jednego przyjaciela, a teraz został sam na lodzie. Zaczął powoli się oddalać, bezskutecznie próbując powstrzymać wściekłość. Czuł jakby  wszystko w nim powoli się rozpadało na kawałki,  poczuł nieznane mu do tej pory skurcze w żołądku, żółć w gardle  i niekontrolowane, szybsze oddychanie. Zawładnęły nim jakieś nieznane mu do tej pory emocje i reakcje. On czuł. Po raz pierwszy do kilkumilionów lat. To co czuł w domu, było niczym w porównaniu do tego, co jest teraz. Nagle zrozumiał jaki był cel Lucyfer, by go nie wpuścić, chciał aby  uwierzył, że uśpione w nim emocje mogą się obudzić, na wskutek jakiegoś mocnego bodźca. Już chyba wiedział co robić. Nie miał ochoty sprzeczać się z ochroniarzami, więc obojętnym krokiem wrócił do auta, a gdy otwierał drzwi usłyszał za sobą krzyk.
-Hej, poczekaj. – krzyczał do niego jeden ze strażników- Całkowicie zapomniałem, mam list dla ciebie od Lucyfera. –Podszedł do niego, podał mu białą kopertę, a Seweryn odszedł do samochodu, nie zaszczycając strażników, choćby spojrzeniem.
            Otworzył kopertę dopiero w domu, gdy nastał późny wieczór, a na dworze było już całkowicie ciemno. List nie był długi, ale przydatny, bo upewnił Seweryna w jego przypuszczeniach.
                        „Sewerynie, wiem, ze  teraz uważasz mnie za największego dupka, ale uwierz mi, że to było jak najbardziej konieczne. Zapewne poczułeś na mnie złość, co jest dla nas malutkim kroczkiem w stronę odblokowania w tobie miłosci i już chyba wiesz co musisz robic. Jutro o równej 9 rano brama będzie otwarta, w tym samym miejscu co dzisiaj, nie spóznij się. Brama prowadzi na Manhattan, tam będziesz miał mieszkanie na Upper West Side w tym mieszkaniu gdzie zatrzymałeś  w 1998 roku. Powodzenia, wpadnę kiedyś na herbatkę.
PS Potem masz już wolna wole rób co chcesz, gdzie chcesz i z kim chcesz, skorzystaj z życia„
                                                                                                                     Lucyfer
            Seweryn aż za dobrze wiedział, co musi zrobić. Musi udać się na ziemie i sprowokować jakąś dziewczynę, aby włączyła w nim miłość, nie było innego wyjścia, jeśli chciał wygrać ten zakład, a chciał. Nieświadomie zaczął myśleć kim będzie dziewczyna, która będzie razem z nim dzieliła życie. Nie miał wielkich oczekiwań, wystarczyłoby aby była błyskotliwa, pomysłowa, o nieprzeciętnej urodzie, taka aby nigdy go nie znudziła sobą. Czy w ogólne istnieje taki ideał? Seweryn miał co do tego poważne wątpliwości. Ludzie nie są nawet w połowie tak idealni jak my, pomyślał, jednak może właśnie  to nie pozwoli wedrzeć się nudzie w nasz związek, bo ideały z czasem stają się standardem, a standard jest , hym…standardowy. Seweryn już od dawna zastanawiał się, jakby to było dążyć do czegoś czego nie da się osiągnąć w 100%, a on dostał to od razu.  Jak to jest dążyć do czegokolwiek. On nigdy nie miał żadnych celów, a przynajmniej nie takich ambitnych, jak ludzie, którzy choć wiedzą, że nie osiągną tego to i tak w to wchodzą. Fajnie by było czuć, ale to już nie długo, pomyślał.
            Miał niespełna 9 godzin do wyjazdu, postanowił się spakować i zdrzemnąć choć chwilę, po raz ostatni w swoim łóżku. Udał się do garderoby, ale nie wziął z niej żadnych ubrań, tylko wyciągnął z komody swój portfel, posiadający trochę gotówki w dolarach, euro, złotych , funtach oraz złotą kartę kredytową. Uznał, że nie będzie zabierał ze sobą kawałków piekle i piekielnych firm ubraniowych, wszystko nowe kupi na ziemi, aby choć w pewnym stopniu się dostosować do otaczających go sklepów i galerii handlowych. Wiedział, że zapewne spędzi w nich połowę tych 3 miesięcy jak typowy, przeciętny, nijaki nastolatek jak każdy inny.
            Zmęczony jak jeszcze nigdy, wziął długi, gorący prysznic, po czym zasnął jak dziecko.
Obudził się w pół do 9, niemiał ochoty na śniadanie w domu, miał nadzieje, że uda mu się wbić na jakiś brunch na Upper East Side, pod fałszywym nazwiskiem jakiegoś faceta, który uważa się za milionera, a jego nazwisko wisi przy szyldach fili jakiś tanich hoteli. Nie chciał rzucać się w oczu. Wrzucił na siebie ciemne jeansy, biały t-shirt z dekoltem w serek i skórzaną, czarną kurtkę. Może się wydawać, że wyglądał niechlujnie jak na nastolatka kręcącego się o ulicach Manhattanu, ale nie, ubranie przy jego urodzie były niezauważalne, ludzie mogliby uznać go za syna bogatego przedsiębiorcy, który się buntuje, ale wyznaje własną modę.
            Wsiadł do swojego czarnego volvo, które było jego ulubionym autem i ruszył w stronę bramy. Po drodze rozmyślał co z sobą zrobi, gdzie pójdzie.  W końcu podjął decyzje, najbardziej dla niego korzystną, uda się do miejsca gdzie w niektórych oknach się kraty, władze trzymają twoje dane osobowy (nie ważne, że są fałszywa), gdzie ludzie oceniają cię na podstawie opinii, miejsca w którym kręci się pełno infantylnych mięśniaków i wieszaków na ubrania, oraz w którym ludzie wymagają  od ciebie tego co jest awykonalne, ma zamiar iść do ogólniaka. Zaśmiał się i przejechał bez bramę.

Hej, tak jak obiecałam, że rozdziały będą się pojawiać co dwa tygodnie w soboty czy niedziele, to  wyrobiłam się w czasie. Chciałam was przede wszystkim przeprosić za ten rozdział, ostatnio nie mam weny oraz czasu, a w dodatku ciężko jest mi pisać z perspektywy mężczyzny xd, po raz pierwszy to robię, ale było to koniecznego do tego opowiadania. Mam nadzieje, że to rozumiecie i dacie mi troszke czasu aby się rozkręcić. Dzięki za wszystkie komentarze, mimo wszystko dały mi kopa. Chce jeszcze przeprosić za błędy, usunęłam te największe, ale nie miałam czasu poprawiać tych mniejszych. Rozdział skończyłam przed chwilą, więc jeszcze ciepły :D Dziękuję wam wszystkim, gdyby nie wy, dawno przestałabym pisać :**

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Prolog.



            Seweryn szedł ulicami zatłoczonego miasta, głęboko zatopiony w swoich odwiecznych myślach nad ludzkimi zachowaniami. Próbował rozgryźć mechanizm miłości, zazdrości, smutku czy współczucia, ale zawsze kończyło się na krótkim podsumowaniu –„Ludzie to idioci”. Mógł sobie pozwolić na takie lekceważące i niegrzeczne słowa, gdyż nie dotyczyły one jego. Od zawsze był upadłym aniołem, a może nawet czymś więcej, diabłem, drugim po Lucyferze. I tak samo od zawsze był zafascynowany i rozbawiony ludzkimi uczuciami i reakcjami, ale możliwe, że wpływ na to miało to, że on sam ich nie posiadał. Od wieków był jałowy, a jego duszę szpecił wyłącznie czyn odwrócenia się od Boga. Tylko wtedy po raz pierwszy przejawił jakieś uczucia, nienawiść i pragnienie władzy, a na koniec rozczarowanie. Oczywiście, nie narzekał na obecny tryb swojego istnienia. Zawsze mógł robić co chce i kiedy chce, choć miał tylko jedną powinność, która go ograniczała, mianowicie, musiał zawsze zjawiać się na wezwanie Lucyfera, przecież jego wysoka pozycja zobowiązywała  do czegoś. Lucyfer traktował go jak syna, może dlatego, że wyglądem był sporo młodszy od niego, ale również dlatego, że mu ufał. Seweryn jako  pierwszy zdobył się na odwagę dołączenia do Lucyfera. Dlatego darzą się wzajemnym zaufaniem bo wierzą, że gdy jeden wskoczy w ogień, drugi pójdzie za nim. Jednak Lucyfer wcale nie miał dobrej duszy, wszystkie jego cele kończyły się na jednym, na zagładzie.  Nawet Sewerynowi na każdym kroku przypomniał, że jest lepszy od niego i potężniejszy, można powiedzieć, że Seweryn był jego uprzywilejowanym sługą. Osobiście mu to nie przeszkadzało, uważał, że rządy Lucyfera są jak na razie bez zarzutu, a zapewne on by samie z tym nie poradził na jego miejscu. Więc cieszył się  przychylnością, uznaniem, a przede wszystkim wolnością. Mało który diabeł miał możliwości swobodnego poruszania się po ziemi.
            Seweryn mimo, że tego nie potrzebował nabrał głęboko powietrza w płuca i powoli je wypuścił. Podobało mu się na ziemi, bo tutaj zawsze coś się działo, morderstwa, gwałty, napady na banki, było na co popatrzeć, a w piekle nie ma tylu rozrywek. Wizyty na ziemi były dla niego takimi krótkimi wakacjami last-minute, bo zdarzały mu się tylko kilka razy w ciągu roku i decyzje o nich podejmował zwykle w ostatniej chwili. Usiadła na pobliskiej ławce stojącej w jakimś nieznanym mu parku, z resztą on sam nie wiedział gdzie jest, może to była Francja, nie był pewny. Rozejrzał się dookoła. Zewsząd otaczały do uśmiechnięte twarze ludzki, którzy właśnie spędzali czas na wspólnej zabawie. Po jego lewej jakaś 5 osobowa rodzina rozkładała koc piknikowy, naprzeciwko przebiegła para ludzki uprawiających jogging, a po prawej stały dwie nastolatki przypatrujące mu się z nieukrywanym zaciekawieniem i pożądaniem. Zaśmiał się w duchu. „Ach, ta ludzka młodzież, tylko jedno im w głowie” pomyślał i jeszcze raz się zaśmiał tym razem na głos.
            Słońce powoli zaczynało zachodzić, ale jemu się nie śpieszyło. Był to ostatni dzień jego 4 dniowego pobytu tutaj. Zamknął oczy próbując zapisać sobie w pamięci widok  pomarańczowego, zachodzącego słońca i zapach lata, zmieszanego z zapachem nagrzanego słońcem bruku i piachu. Uwielbiał tą porę roku, lato, wszyscy są radośni, oczywiście z wyjątkiem jego, on może tylko podziwiać, na tym koniec. Wstał z ławki i ruszył do swojego auta. Jak zawsze na parkingu czekało jego żółte Lamborgini, na którego widok wszyscy oglądali się. Z satysfakcją wsiadł do samochodu, który mimo gorącego słońca wcale się nie nagrzał. Z uwielbieniem włożył kluczyk w stacyjkę i przekręcił go, a znajomy pomruk silnika zadziałał na niego kojąco. Powoli wyjechał z parkingu i ruszył w stronę miejsca gdzie umówił się z Lucyferem. Jazda jak zawsze upłynęła mu z ogromną przyjemnością. Gdy w oddali zamajaczyło mu czerwone auto władcy piekieł, zwolnił, aby z gracja zahamować obok niego. Oczywiście, nie musiał zwalniać, bo i tak każdego jego ruchu pozazdrościłaby mu niejedna baletnica, ale wolał nie zawstydzać samego Lucyfera.
            Posłusznie wysiadł z samochodu i podał rękę diabłu, który czekał na niego oparty o drzwi od strony kierowcy swojego auta.
-Punktualnie jak zawsze- Lucyfer uścisnął mu dłoń i poklepał po ramieniu.- Jak tam pobyt na tym świecie, który wyszedł wprost z rąk Najwyższego?
- Pobyt, jak najbardziej mi się udał. Dziękuję- podsumował Seweryn.
-My tutaj gadu-gadu, a sprawy piekła i nieba czekają. Nie zechciałbyś udać się dzisiaj ze mną na kolejne spotkanie z Gabrielem?
-Hym, czemu nie. Nie mamy czasu do stracenia, a więc w drogę.
            Seweryn wsiadł do swojego Lamborgini i ruszył za autem Lucyfera. Musiał się tutaj z nim spotkać,  aby wrócić do piekła, ponieważ tylko Lucyfer potrafi stworzyć odpowiednią bramę, aby ich przenieść.
            A co do spotkania z aniołem Gabrielem, Seweryn był już na nim raz, może dwa. Spotkania odbywały się raz w miesiącu i polegały głównie to przechwalaniu się, gdzie żyje się lepiej, czy w niebie czy w piekle. Zdarzało się też, że zakładali się, będąc praktycznie całkowicie pewni, który z nich wygra, ale nikt nie był  w stanie odebrać im tej radości. Była to jedyne takie przedsięwzięcie, którego świadkami mogli być wszyscy obywatele piekła i nieba, było to również jedyna legalna rozrywka w tym miejscu, mimo, że była okropnie nudna.  Seweryn zgodził się tam iść jedynie dlatego, że chciał odwdzięczyć się Lucyferowi, że pozwolił mu na wyjazd.
            Kiedy przejechali przed niewidoczną bramę, klimat momentalnie się zmienił i Seweryn     był już pewny, że znajduje się z piekle. Powietrze było suche i przesiąknięte zapachem stęchlizny i soli. Nie przeszkadzało mu to, bo już przywykł, ale na pewno przyjemniej przebywało mu się na świeżym powietrzu na ziemi, mimo, że łatwo można było wyczuć zapach smogu unoszącego się nad miastem. Zauważył, że kierują się od razu w stronę forum co oznaczało, że nie będzie miał możliwości rozpakowania się.  Z pustym wzrokiem minął swój domu i pojechał dalej za Lucyferem.
            Na miejscu było już sporo zgromadzonych, czekających na przyjazd Lucyfera i Gabriela. Ten drugi czekał już ze znudzoną miną, oparty o frontowe drzwi.
-Witaj Lucyferze, dobrze ci znowu widzieć.- Gabriel posłał sztuczny uśmiech w ich stronę.- I ciebie, Sewerynie.
-Nam również jest bardzo miło, ale może do rzeczy. Zaczynamy targi?- zaproponował Lucyfer
-Z przyjemnością.
            Gabriel odwrócił się do nich tyłem, włożył klucz do zamka i otworzył mosiężne drzwi, wszedł przez nie pierwszy razem z Lucyferem i Sewerynem, a z nimi podążyły setki innych obywateli. Na środku Forum znajdowało się podwyższenie, dla osób dobijających targów lub zakładów oraz dla ich towarzyszy. Seweryn nie miał wątpliwości, że dzisiaj zajmie to miejsce. Naokoło w pierwszych rzędach stały drewniane krzesła przymocowane do ziemi, gdzie zasiadali tylko ci, którzy mieli jedną z najwyższych pozycji w piekle czy niebie. Natomiast reszta obywateli musiała przeczekać całe spotkanie na stojąco, jednak czego się nie robi dla przyjemności. Na środku podwyższenia stał  średnich  rozmiarów, okrągły stół przy którym znajdowały się 4 krzesła. Dwa pierwsze zajął Lucyfer z Sewerynem, a te naprzeciwko nich zajął Gabriel i Armait. Seweryn już wiedział, że nie będzie ciekawie, gdyż Gabriel potrafi bardzo dobrze dobierać sobie pomocników, a Armait słynie z bezgranicznej mądrości, co oznaczało, że trudno będzie ich przegadać. Wszyscy aniołowie, jak na aniołów przystało mieli założone odświętne, białe togi i rozłożyli skrzydła. Diabły natomiast nie musieli zadawać sobie tyle trudu. Prawdziwego diabła można rozpoznać po rozdwojonym, wężowym języku, czerwonych tęczówkach i przede wszystkim ogromnej obojętności. Na ziemi ludzie nie widzieli tego, bo każdego diabła chronił odwieczny czar, lecz dla istot ponad ludzkich każda ta cecha było widoczna. Po za tym wszystkie istoty ponadludzkie posiadały taką samą budkowe ciała jak ludzie, różnili się tylko minimalną różnicą w urodzie. Anioły były piękne, posiadały elfie rysy i skrzydła. Diabły były tak samo piękne, ale ich rysy były bardziej władcze i twarde.
-Możemy zaczynać?- spytał Gabriel.
-Proszę bardzo.-Machnął ręką Lucyfer- Kto tym razem miał wybierać temat?
-Ty, Lucyferze.
-Hym…Może pomoże mi w tym mój towarzysz.- spojrzał na Seweryna- Ostatnie dni spędziłeś na ziemi, powiedz mi nad czym myślałeś, co wzbudziło twoje zainteresowanie?
-Głównie starałem się odpocząć, jednak moje myśli ciągle zaprzątało pytanie- Jak to jest czuć? Mam na myśli te wszystkie emocje, zastanawiałem się jakie są ich plusy i minusy.
-I do jakiego wniosku doszedłeś?- Wtrącił się Armait z nieukrywanym zaciekawieniem .
-Do żadnego. Nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego.
            Seweryn czuł, że wszystkie oczy zebranych spoczywają właśnie na nim, jednak nie czuł się skrępowany. Nie przeszkadzało mu odpowiadanie na pytania, dopóki rozmowa dotyczyła tylko jego stwierdzeń. Uwielbiał przedstawiać swoje zdanie, bo  można było łatwo wyjaśnić jego sens i zwykle brzmiało to bardzo błyskotliwie.
-Cóż, uważam, że wasza niemoc odczuwania emocji jest po prostu karą jaką zesłał na was Bóg . Ja nie dziwie się, że pociąga was to co nieosiągalne. Musicie się pogodzić, że nie wszystko można zdobyć.- stwierdził niegrzecznie Gabriel z przekąsem w oczach.
-Ja natomiast uważam inaczej -wtrącił się Lucyfer niezadowolony z wypowiedzi Gabriela.- To ludzie na ziemi umyślili sobie, że anioły są dobre, miłosierne, pomocne, a diabły jedynie kuszą do zła. A prawda jest taka, że nam nie potrzebne są emocje, ale w każdej chwili możemy je włączyć, tylko po co ? Aby czuć wyrzuty sumienia, żal i poniżenie. O nie, na takie coś ja się nie pisze.
-Zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz.- zaczął Armait wzrokiem wbitym w stół i w zastanowieniu pocierał brodę palcem wskazującym.- Czy u was w piekle tworzą się pary? Mam na myśli, czy diabły łączą się z diablicami za pomocą miłości?
-Oczywiście, że tak, tyle, że raczej nie za pomocą miłości, tylko co najwyżej wspólnego pożądanie.
-Ale, gdybyście chcieli ,moglibyście włączyć w sobie miłość?
-Niewątpliwie.
-To ja już mam pomysł na kolejny zakład- wstał Armait, a po chwili Lucyfer zrobił to samo, patrząc na niego pytającym wzrokiem.
            Gabriel rozkojarzonym wzrokiem spojrzał w górę na swojego towarzysza, ale nie wstał. Jest powiedziane, że osoby które wstają podczas przyjmowania zakładu, mechanicznie zgłaszają się do wzięcia w nim udziały. Dlatego Seweryn i Gabriel nadal siedzieli na swoich miejscach, dopióki nie poznają pomył Armait’ego.
-Sewerynie, wstań- rozkazał Armati, nie patrząc na niego.
-Ale…
-Wstać!!-krzyknął Lucyfer
            Seweryn podniósł się pośpiesznie, teraz już nie było odwrotu, chyba, że Lucyfer nie przyjmie zakładu.
-Skoro wy diabły uważacie, że potraficie kochać równie mocno co pożądać, my chcemy abyście do udowodnili. Jutro z samego rana Seweryn uda się na ziemie i zostanie tam 3 miesiące, podczas których rozkocha w sobie kobietę ze wzajemnością. Tylko, że ta miłość ma być tak prawdziwa, żeby dana kobieta z własnej woli przyszła za nim do piekła i spędziła w nim wieczność. Jeśli on będzie darzyć jaką taką samą prawdziwą miłością, wieczność z nią u  swoim boku nie będzie mu przeszkadzać, co będzie naszym dowodem, że jego uczucia są prawdziwe. Jeśli mu się to nie uda, mu wygramy, a wtedy wy oddacie nam piekło, a jeśli wy wygracie my oddamy wam niebo. Zakład będzie trwał przez..dajmy na to pierwsze milion lat odkąd kobieta zjawi się w piekle , nasza wygrana ukarze się dopiero kiedy Seweryn odjedzie od dziewczyny przed upłynięciem wyznaczonego czasu. Jeśli tego nie zrobi wy wygracie, ale będzie musiał z nią zostać przez całą wieczność, bo inaczej unieważni nasz zakład wtedy wy oddacie nam nasze niebo i wasze piekło.  To jak umowa stoi?- uśmiechnięty Armait wyciągnął rękę.
            Seweryn cały zbladł, on nie potrafił kochać, a teraz od niego miało zależeć istnienie piekła. Błagał w duchu, aby Lucyfer nie zgodził się na ten zakład. Jednak znał diabły wystarczająco dobrze aby wiedzieć, że nie odrzucały wyznaczonych im wyzwań.
-Będziecie w stanie poświęcić jedno istnienie w imię zakładu? Przecież to jest karygodne z waszej strony.
-Anioły kochają, są miłosierne, ale mają też te złe strony i teraz macie dowód. Teraz my oczekujemy dowodu na wasz dobrą stronę.
-Armait, wiesz co robisz?- Gabriel pociągnął go za rękaw
-Nie martw się bracie.
            Naokoło rozniósł się odgłos szeptów i niedowierzania. Niektórzy ludzie przekrzykiwali się chcąc dotrzeć do uszu Lucyfera, a ten tylko tępo wpatrywał się w dłoń Armait’a. Seweryn prawie słyszał jego myśli. Wiedział, że wiele ryzykuje i mógł wiele stracić, albo wiele zyskać. Z jednej strony   żałował, że przywiózł tutaj Seweryna i , że kazał mu wstać. Lecz nie mógł sobie odpuścić, wykazałaby się wtedy tchórzostwem.
-Sewerynie, ufam ci- spojrzał się poważnie na przyjaciela po czym błyskawicznie ujął rękę Armait’a- Przyjmuję wyzwanie.
            W oddali rozległy się krzyki , a diabły rzuciły się na anioły i naokoło stworzyła się burza bijatyk .Lecz Seweryn był na to wszystko głuchy spojrzał się przed siebie nieobecnym wzrokiem, a wszystkie odgłosy dobiegały go jakby ze wnętrza studni.  Poczuł jak Lucyfer łapie go za ramie i wyprowadza z Forum.